Anna Karoń-Ostrowska "Powrót do codzienności"
Co to znaczy wrócić do życia po chorobie? Wrócic do codziennych zajęć i obowiązków, co pracy, do rodziny, do robienia zakupów i przygotowywania posiłków, do naszej zwykłej, powszedniej krzątaniny? To z pozoru bardzo proste, naturalne, oczywiste. Wszyscy tak żyjemy, wstajemy z łóżka po przebytej chorobie i wracamy do zwykłych zajęć. Czasem wracamy do nich stęsknieni, z radością zanurzając się w powszedniości, uszczęśliwieni, że wreszcie wszystko wróciło do normy i jest ”jak zawsze”, a czasem wracamy znużeni, obolali, zniecierpliwieni, że znów, znów trzeba „zaprząc się do kieratu” codzienności, że skończyła się taryfa ulgowa, nie mamy się, czym zasłonić, nie mamy, w co uciec od obowiązków, których mamy dość, z którymi sobie nie radzimy, albo, które nas nużą, nudzą, męczą. Na ogól jednak bez względu na to, czy w naszym doświadczeniu dominuje pierwsza, czy druga opcja –wracamy w sposób naturalny do wcześniej ułożonego życia, które podoba się nam mniej, albo bardziej, ale jest nasze, swojskie, jak ranne pantofle, w które wsuwamy stopy po wstaniu z łóżka.
Tak wyglądają zwykłe powroty do codzienności po zwykłych chorobach, które dopadają nas od czasu do czasu.
Bywają jednak choroby inne, o wiele bardziej dojmujące, bolesne, długie, choroby, poprzez które wali się w gruzy nasz dotychczasowy świat. Człowiek odsuwa się od świata, który był dotychczas jego światem, przestaje go rozumieć, przestaje czuć się w nim „u siebie”, czuć się swojsko. Codzienne czynności stracą swój dotychczasowy sens, przestaje się móc je wykonywać, nie ma się na nie siły, albo możliwości, żeby je wykonywać, obojetnieją, albo staja się nagle za trudne. Ciężar życia przytłacza, nie sposób go udźwignąć. Bliscy przestają być bliscy, przestają rozumieć i człowiek przestaje ich rozumieć, niejasne staja się zwykłe kody porozumiewania się. Odchodzi się w inny, nieznany świat, obcy dla tych, którzy nas otaczają, o którym trudno opowiedzieć, zwierzyć się z własnych doznań, które mogą wydąć się nienaturalne, czy może wręcz nienormalne, a w każdym razie zupełnie niezrozumiałe dla otoczenia. Ten lęk przed byciem niezrozumianym każe wycofywać się do swego, coraz bardziej zamkniętego świata, izolować się od innych, traktować ich jako intruzów, a czasem nawet wrogów. W ten sposób rozpada się świat dotychczasowej znaczeń i świat relacji. Zmieniają się sensy znaczeniowe: to, co było dotąd proste staje się coraz bardziej skomplikowane, trudne, niejasne, rzeczywistość boli i bolą ludzie, którzy dotąd byli serdeczni, przyjacielscy, bliscy. Rośnie potrzeba ucieczki od takiego świata i od ludzi, którzy przestali być wsparciem a staja się zagrożeniem. Taki stan prof. Antoni Kępiński, a za nim ks., prof. Józef Tischner nazwą ucieczką do „kryjówki”, a ludzi, którzy tak doświadczają świata i innych - „ludźmi z kryjówek”. Długotrwała choroba psychiczna może być właśnie takim stanem zamknięcia się w kryjówce, która staje się azylem, jedynym miejscem schronienia i ratunku przez światem, który zagraża i który boli. W takim stanie „kryjówka” traci swój pejoratywny sens, staje się miejscem ocalenia i możliwością powrotu do zdrowia, do życia. Trzeba czasem odejść, żeby wrócić i zobaczyć siebie, innych ludzi i świat na nowo. To odejście kosztuje, kosztuje też powrót do życia, do świata. Bywa jednak, że tylko w kryjówce można wyleczyć rany, takimi kryjówkami stają się szpitale, miejsca spotkań grup terapeutycznych, duchowe pustynie, czy przyjmowane środki farmakologiczne. Kryjówka wtedy spełnia swoją pozytywną, a czasem nawet zbawienną rolę, kiedy wiemy, po co się w niej chronimy i kiedy zamykamy się w niej po to, żeby wyleczywszy rany, zdrowiejąc – móc wrócić do świata, który porzuciliśmy i który być może nas odrzucił.
Czym są takie powroty i czy w ogóle są możliwe? Czy można wrócić w to samo miejsce, z którego się odeszło? Czy można wrócić do ludzi, którzy przestali rozumieć, przestali być bliscy, w których człowiek chory przeglądał się czasem, jak w krzywym zwierciadle złośliwego geniusza, o którym pisał kiedyś Kartezjusz? W tym zwierciadle inni widzieli nie moją własna, prawdziwą twarz, z którą chciałbym się utożsamiać, ale wykrzywione chorobą oblicze, pełne grymasów, przeszywających je skurczów, nienaturalnych min i zafałszowanych uczuć, których autentyczności nie udało się, odsłonić. Co zrobić z tym fałszywym zwierciadłem? Jak się od niego uwolnić? Jak zatrzeć w innych ludziach pamięć o nim? Jak udowodnić to, co widzieli, to nie byłem „ja”, ale moją własną karykaturą, za którą nie mogę brać odpowiedzialności? Jak na nowo pokazać światu prawdziwe oblicze, uleczone z choroby? Jak przekonać o tym, który z nas jest prawdziwy – ten zobaczony w krzywym zwierciadle, czy ten inny, który wraca do nich teraz?
Na te wszystkie pytania musi znaleźć odpowiedź człowiek wracający, czy próbujący wrócić do normalnego życia po okresie choroby, która wyłączała go z codzienności. Odpowiedź, jaką musi dać samemu sobie i innym jest nie tylko intelektualnym ogarnięciem sytuacji, ale autentyczną próbą wejścia na nowo w świat i w relacje z innymi ludźmi.
Czym może być taki powrót? Spróbujmy zarysować perspektywę sytuacji, w jakiej znajduje się człowiek powracający po chorobie do normalnego życia?
Istotne w tej sytuacji wydają się trzy punkty:
1. „Nowy początek”, czyli wyjście ze stanu choroby,
2. Otwarcie drzwi kryjówki, czyli próba wyjścia z zamkniętego świata,
3. Wyjście z rozpaczy ku nowej nadziei na lepsze życie.
Czym może być „nowy początek”?.”Odpocząć, czyli począć na nowo” – pisał Norwid, na ten cytat często lubił się powoływać papież Jan Paweł II, dla którego termin „nowy początek” był jednym z ulubionych słów-kluczy. „Nowy początek” może być rozpoczęciem życia nowo, odcięciem przeszłości, rodzajem nowych, powtórnych narodzin. Wydarzyć się one mogą po jakiejś wewnętrznej iluminacji, odczytaniu swojej drogi życiowej inaczej, z nowej perspektywy, otwartej ku nowym horyzontom. Decyzja rozpoczęcia życia jakby na nowo może mieć charakter czysto duchowy, ale może być też związana z zamknięciem pewnego etapu życia, rozliczeniem się z nim, świadomością, że jest nie tak, jak być powinno, że droga skręciła w niewłaściwym, niezaplanowanym kierunku, że trzeba zmienić jej bieg, że chce się iść inaczej, gdzie indziej. ”Nowy początek” może być też związany procesem zdrowienia, przyglądania się swemu życiu, z nowej perspektywy człowieka, który wraca do zdrowia i na nowo próbuje ułożyć swoje życie, już nie w perspektywie choroby, ale normalnego funkcjonowania w rodzinie i w społeczeństwie jako człowiek zdrowy wśród innych zdrowych ludzi. Nie różniący się niczym, nie – odosobniony, funkcjonujący na specjalnych prawach, ale równy wśród równych, mający takie same, jak inni marzenia, cele, prowadzący podobny, nie różniący się niczym tryb życia i pracy. Nowy początek będzie, zatem szansą na nowe odnalezienie się w świecie, na odkrycie w nim swojego własnego, jedynie dla siebie wybranego i przeznaczonego miejsca.
OTWARCIE DRZWI KRYJÓWKI
Próba odkrycia własnego miejsca wiąże się nierozerwalnie z koniecznością otwarcia drzwi kryjówki, w której człowiek chory dotąd przebywał. W procesie powracania do zdrowia ta zewnętrzna konieczność jest wewnętrznym pragnieniem. Powinna nim być. Bez pragnienia wyjście na zewnątrz w istotnym sensie nie może się dokonać i nie dokona się, pozostanie pustym gestem, który prędzej czy później zakończy się ponownym zatrzaśnięciem drzwi przed światem i przed innymi ludźmi.
Jakie muszą być spełnione warunki? Co musi się wydarzyć, żeby człowiek chciał i mógł w procesie zdrowienia otworzyć drzwi swej kryjówki? Starając się odpowiedzieć na to ważne pytanie przyjrzyjmy się analizom Antoniego Kępińskiego i ks. Józefa Tischnera na temat „ludzi z kryjówek”.
Co daje szanse otwarcia drzwi kryjówki? Jakie są warunki możliwości tego wewnętrznego zdarzenia? Prof. Kępiński mówi o uporządkowaniu metabolizmu informacyjnego, o poszerzeniu pola świadomości, o nowym „przetrawieniu siebie”, o odreagowaniu emocjonalnych problemów? Tak Kępiński, jak i Tischner wskazują na niezbędną obecność drugiego człowieka, który potrafi się zdobyć na aprobatę. Dlaczego rola drugiego człowieka w procesie zdrowienia jest tak istotna? Dlaczego nie można się bez niej obejść i samemu, o własnych siłach i ewentualnie dzięki wspomaganiu farmakologią, wyjść z kryzysu? Napisał Kępiński w „Psychopatiach”: ”Człowiek aprobowany czuje się zazwyczaj silniejszy, jego autoportret się rozjaśnia, łatwiej mu przychodzi ustabilizować własny system wartości, dzięki czemu jego decyzje stają się bardziej własne, pewniejsze i odważniejsze” (s.72). Dzięki drugiemu człowiekowi łatwiej przyjąć samego siebie i łatwiej przyjąć, czy też łatwiej otworzyć się na obiektywną prawdę o sobie. Jest to prawda, która odsłania się przed nami za otwartymi drzwiami kryjówki. Zamknięcie się w swoim świecie, zatrzaśnięcie drzwi było zrodzone z różnych lęków człowieka, którym nie był on w stanie stawić czoła, nie potrafił ani z nimi żyć, ani się od nich uwolnić. Jak wyzwolić człowieka z jego lęków, aby mógł wrócić do realnego świata? Czy człowiek jest w stanie uleczyć się z nich sam? Jak? Za jaką cenę?
Antoni Kępiński mówi o „przetrawieniu siebie”? Na czym może polegać przetrawienie siebie? W wyniku tego procesu coś musi zostać zniszczone, a coś przetrwa w szerszym sensie - chodzi tu zapewne o jakieś wyjście z iluzji na własny temat, na temat otaczającego nas świata i ludzi. Chodzi o pozbycie się fałszywych obrazów. Pozbycie się ich, czyli zniszczenie ich w sobie, odrzucenie. Na czym to może polegać? Czy człowiek razem ze zniszczeniem fałszywych wizji, którymi do tej pory się karmił nie zniszczy jednocześnie samego siebie? Tego wszystkiego, czym jest, co rozumie jako swoje, czym żył do tej pory? Na te trudne pytania próbuje dąć odpowiedz ks. Józef Tischner w tekście „Ludzie z kryjówek” (s.431-432)
„Rzecz w tym, iż człowiek w kryjówce wierzy, że gdy tylko pokaże ludziom to, kim jest, gdy odsłoni swoje „dno”, ludzie rzucą się na niego, by go wyszydzić. W tej niewierze w ludzi leży jego tragedia. Idzie, więc o to, aby człowiek przełamał swoja niewiarę. Bo prawda wypowiedziana o sobie jest zawsze czymś wielkim, niezależnie od tego czy jest to prawda o ludzkiej cnocie, czy winie. Kto się przyznaje wchodzi pod opiekę prawdy? Prawda chroni lepiej od wszelkiej kryjówki. Ludzie z kryjówek znają wiele prawd o ludziach, ale jedna im się wymknęła: nie widza, że uznanie w sobie swojej prawdy, nawet tej najsmutniejszej, i przedstawienie jej drugiemu uruchamia w drugim niezwykłą siłę – siłę przebaczeń. Tylko w obliczu kłamcy ma się ochotę zabić. Tylko w obliczu człowieka „z prawdy” ma się ochotę kochać.”
Tak, więc odsłonięcie twarzy, odwaga powiedzenia o sobie prawdy, przyznania się przed drugim człowiekiem do tego, kim się jest naprawdę pomaga otworzyć drzwi kryjówki i wejść w nową, bardziej autentyczną relację z ludźmi i ze światem. Żeby móc to zrobić trzeba przejść proces samooczyszczenia i samopoznania, który uczy na nowo rozpoznać siebie i zrozumieć siebie, a może przede wszystkim przyjąć siebie samego, takim, jakim się jest. Jest to bez wątpienia wielki wysiłek serca, myśli i woli. Jednak podjęcie ich będące bez wątpienia doświadczeniem heroicznym pozwala obok prawdy o sobie uznać własną godność. Bez uznania własnej godności nie jest możliwe zaakceptowanie siebie i wejście w autentyczne, uczciwe nowe relacje. To właśnie godność daje siłę do stanięcia w prawdzie i do powiedzenia o sobie prawdy innym. Godność uświadamia człowiekowi, że własna prawda jest zawsze czymś pięknym i dającym wewnętrzną siłę. Prawda niesie w sobie moc, wsparcie kruchości własnego „ja” i pewien trudny do opisania i nazwania wewnętrzny blask, który zachwyca.
Pierwszy krok, pierwszy gest odemknięcia drzwi kryjówki rodzi nowe gesty i nowe pragnienia wyjścia na zewnątrz, dalszego zmagania się z sobą samym o własną godność, dalszego ćwiczenia się w odwadze mówienia prawdy o sobie. Każdy kolejny krok daje nową siłę, każde potwierdzenie ze strony drugiego człowieka wzmacnia. I tak krok po kroku człowiek wychodzący z kryjówki stwarza swój nowy sposób bycia z innymi, buduje siebie. Coraz pełniej rozumie i odnajduje w sobie własną siłę i odwagę, zaczyna wierzyć sobie i zaczyna wierzyć innym. Tak rozpoczyna się nowy- stary, ten sam człowiek i jego „nowy początek”.
OTWARCIE HORYZONTU NADZIEI
Po otwarciu drzwi kryjówki i próbie wyjścia na zewnątrz niej człowiek zaczyna dostrzegać i smakować na nowo świat i kontakty z innymi ludźmi. Inaczej też zaczyna postrzegać siebie i swoje możliwości. Pisałam już o odwadze stanięcia w prawdzie wobec siebie samego i drugiego człowieka, z tego doświadczenia rodzi się zdobyte na nowo poczucie własnej wartości i godności. Wszystkie te kolejne przeżycia odsłaniają przed człowiekiem wychodzącym z choroby nowy wielki horyzont - horyzont nadziei.
Do tej pory człowiek zamknięty w kryjówce, we własnym cierpieniu, w bólu istnienia i nieradzenia sobie z samym sobą i z innymi ludźmi żył w poczuciu beznadziei. W zamkniętym kręgu, jakby kręcąc się w kółku w sytuacji bez wyjścia. Mijały dni, tygodnie, może lata szukania ratunku i na nowo pogrążania się w cierpieniu i w ciemności, w zagubieniu własnego „Ja”, w poczuciu bycia niezrozumianym i odrzuconym. Bycia na marginesie normalnego życia i codziennych ludzkich spraw, obijanie się o ściany zamkniętego pomieszczenia, z którego nie było wyjścia. To musiało rodzić poczucie beznadziejności i bezsiły, rozpaczy utknięcia w sytuacji bez wyjścia.
Aż wreszcie pojawiło się światło w tunelu, ktoś podał rękę, ktoś pomógł wyjść z zaklętego kręgu, wraz z tą możliwością wyjścia pojawia się nadzieja. Bez nadziei człowiek nie może funkcjonować, nie może żyć bez myślenia, które przynosi ukojenie, że kiedyś będzie lepiej, że ten koszmar się skończy, że wyzdrowieje, rozpocznie wszystko na nowo. Jeszcze będzie mógł normalnie żyć, jeszcze będzie kochał i będzie kochany, jeszcze potrafi spełnić się w pracy, w twórczości, o jakiej marzył i nigdy dotąd się nie udawało. Jeszcze przed nim nowy, kolorowy, pełen nieznanych wrażeń i doznań świat. Jeszcze zdąży tyle zobaczyć, poznać, nacieszy uszy i oczy pięknem, słońcem, harmonią. Jeszcze zasadzi drzewo, zbuduje dom, pocznie syna...
Bez takich myśli trudno żyć, SĄ one jak pokarm dla duszy dodający nowej energii. Czym jednak różni prawdziwa, rzetelna nadzieja, na której można budować przyszłość, od pustych marzeń, które nie tylko nie wzmacniają, ale odbierają siły i pogrążają „niepoprawnego marzyciela” w jeszcze głębszej rozpaczy?
Jest taki rodzaj trujących marzeń, które poza chwila zapomnienia o trudnej, dramatycznej sytuacji, w jakiej znalazł się człowiek pozostawiają po sobie gorycz i jeszcze większy ból. Pokazują, bowiem dysproporcje pomiędzy momentem, w jakim się znajdujemy a niedościgłym pragnieniem, którego nie ma jak zrealizować, które jest nierealne i niemożliwe do osiągnięcia. Między mną a moim pragnieniem jest przepaść, której nie da się pokonać. Taka świadomość rodzi głęboką frustrację i nie daje żadnego wsparcia, działa jedynie jak narkotyk, środek na chwile osłabiający ból, ale w niczym nie zmienia sytuacji, w jakiej znajduje się pogrążony w złudnych marzeniach człowiek.
Chcę się jednak tu zająć się innym marzeniem. Marzeniem, które może dać siłę na pokonanie rozpaczy i poczucia beznadziejności, tym marzeniem jest prawdziwa nadzieja, taka nadzieja, o której się mówże zawieść nie może”.
Przewodnikiem po doświadczeniu nadziei będzie dla nas znowu ks.prof. Józef Tischner, zwany „filozofem nadziei”, który na przełomie lat 70-tych i 80-tych stworzył jedyną w polskiej filozofii teorię nadziei badając to doświadczenie metodą fenomenologiczną, głęboko również osadzony w myśli chrześcijańskiej na ten temat. Analizując problem autentycznej nadziei, o którą może się oprzeć człowiek wychodzący z choroby prześledźmy Tischnerowskie myślenie o nadziei.
Tischner wiąże doświadczenie nadziei z doświadczeniem heroizmu i z doświadczeniem dojrzałości, czy tez może całego procesu dojrzewania. Nadzieja umożliwia heroizm. Heroizm to –według Tischnera- odwaga myślenia i bycia ku prawdzie, pełnego zaangażowania w szukanie prawdy, bez oglądania się na pozory tego świata i stare przyzwyczajenie, zasklepienie w gotowych, a wytartych już formułkach. Nadzieja jest w człowieku tak duża, jak duży może być jego heroizm, nadzieja rodzi gotowiec do heroizmu, do poświęcania się w walce o większą nadzieję. Nadzieja głodnych rodzi heroizm walki z głodem, nadzieja ciekawych rodzi heroizm walki z niewiedzą, nadzieja niewolników rodzi heroizm walki o wolność”.(S.295 „Świat ludzkiej nadziei”).
Odróżniając nadzieję od fantazjowania, czy o niszczących, złych marzeń Tischner twierdzi ze istnieją nadzieje dojrzałe i niedojrzałe. Człowiek dojrzewa wraz ze swoja nadzieją, nadzieja rośnie i kształtuje się razem z czlowiekiem. Czlowiek i jego nadzieja są ze sobą nierozerwalnie związani. Wielkość i siła nadziei pokazuje nam, z jakim człowiekiem mamy do czynienia. To, jak wielka jest nadzieja człowieka, jak bardzo go determinuje do działania pokazuje nam heroizm, z jakim człowiek jest w stanie walczyć o zrealizowanie swoich nadziei. Dojrzała nadzieja to właśnie nadzieja, która za wszelka cenę chce być zrealizowana w rzeczywistości. Nadzieja 5 „odsłania przed nami nowe światy i nowe horyzonty, ku którym zmierzamy, odsłania nam tez głębie możliwych relacji z ludźmi i realizowanie się, coraz pełniejsze w tych związkach. Człowiek poznaje świat i innych poprzez swoje nadzieje i sam w swoich własnych nadziejach rozpoznaje się coraz lepiej. Jednocześnie nadzieja kształtuje człowieka, wyznacza szlak jego wędrówki, odsłania wciąż nowe, dalsze, wyższe perspektywy. To podążanie za swoja nadzieja rodzi radość. Jest to nieznana dotąd człowiekowi pozostającemu w zamknięciu nadzieja poznawania wciąż nowych, nieznanych rzeczy. Odważyć się zaufać własnej nadziei znaczy odważyć się na wyprawę w nieznane, gdzie droga sama prowadzi poprzez kolejne zakręty. W zaufaniu drodze i w zaufaniu nadziei jest wielka siła człowieka.
Gabriel Marcel,wybitny współczesny filozof francuski uważał,że nadzieja wyrasta z sytuacji jakiejś próby, której poddany jest człowiek. Nadzieja jest odpowiedzią człowieka, za pomocą, której przezwyciężą ten trudny moment. Próba może dotyczyć zdrowia,, charakteru, ważnej życiowej decyzji, którą trzeba podjąć. Kiedy człowiek jest zagrożony choroba wspiera go nadzieja na wyzdrowienie. Nadzieja – powie Marcel- jest światłem, które rozprasza panujące wokół ciemności. Pokazuje małe światełko w tunelu, które może stać się drogą wyjścia z kryzysu. Nadzieja pojawia się tam, gdzie życie ludzkie zagrożone jest doświadczeniem tragiczności.
Pisał Tischner w „Świecie ludzkiej nadziei” „Poprzez doświadczenie nadziei i doświadczenie tragiczności odsłaniają się nie tylko te wartości, które mogą być urzeczywistnione w świecie, lecz także odsłaniam się ja sam, jako wartość. Doświadczając nadziei, człowiek doświadcza siebie, jako wartości. W nadziei ludzkie Ja jest Ja aksjologicznym. W imię tej wartości nadzieja odpowiada na perspektywę zagrożenia swoim „nie”. Mówiąc zagrożeniu „nie”, nadzieja podnosi człowieka do poziomu wartości. W słowie nadziei opowiada o sobie godność człowieka.”(S.298)
Ta godność staje się, stać się może siłą człowieka dźwigającą go ku życiu, ku powrotowi do codziennych swoich zajęć, zobowiązań, miłości. Człowiek, kiedy odkryjże jest coś wart, że się liczy wśród innych ludzie znaczy tyle samo, co inni, że nie stoi na szarym końcu istnienia – a w tym właśnie przejawia się poczucie własnej godności, może się dźwignąć i wsparty nadzieją, że prawdziwe, normalne, piękne życie jest przed nim, a nie za nim – spróbować rozpocząć na nowo.
Zastanówmy się, zatem – co człowiek może zacząć na nowo? Co powinno być zupełnie inne, a do czego może wrócić, odnaleźć na nowo to, co było ważne, wspaniałe, a stało się jedynie wspomnieniem, marzeniem, jak senny tęczowy obłok, który odleciał, zdematerializował się, stał się nierealny, niemożliwy do uchwycenia? W jakich elementach swego życia może tęsknotę i ból przemienić w rzetelną, realna nadzieję, która pozwoli mu odbudować swoje życie?
NOWY KSZTAŁT ŻYCIA
Człowiek wychodzący z kryjówki i na nowo odbudowujący horyzont nadziei i własne poczucie godności musi na nowo też odnaleźć się w świecie ludzkich relacji i na podstawowych miejscach, tych najbardziej ludzkich miejscach, w którym może się spełnić, potwierdzić, odnaleźć. Jakie to miejsca?
Są to miejsca bycia człowieka w podstawowych związkach z innymi ludźmi, które go konstytuują i nadają sens jego życiu na ziemi. Są to miejsca odnajdywania samego siebie i innych. Bycia razem, dla siebie, ze względu na siebie nawzajem, dzięki sobie, przez siebie. Są to miejsca, w których kształtuje się ludzka wzajemność i solidarność, w których „jedni drugich brzemiona noszą”. Są to miejsca realne, takie jak – dom, miejsce pracy, miejsce spotkania z Innym, z Absolutem, czy z Bogiem, jakiejś Sile większej od nas, której można powierzyć swój los i los swoich najbliższych, aż wreszcie miejsce spotkania z samym sobą i z tymi, którzy odeszli, byli przed nami i odcisnęli głęboki ślad na naszym życiu, z tymi, których czujemy się spadkobiercami, dziedzicami – tak sensie duchowym, jak i materialnym.
Odkrycie każdego z tych miejsc i wszystkich jednocześnie daje człowiekowi nowe, głębokie zakorzenienie w świecie i pomiędzy ludźmi. Pozwala odkryć swoje własne miejsce, zarezerwowane tylko dla mnie, miejsce na ziemi, które mogę nazwać „moim pozwala tez odnaleźć mi miejsce miedzy ludźmi w różnych i wielowymiarowych relacjach z nimi. Pozwala mi określić się jako członka jakiejś rodziny, wspólnoty, społeczeństwa. Żeby móc wrócić do normalnego życia człowiek wychodzący z choroby musi na nowo odnaleźć dla siebie te podstawowe miejsca swojego życia. Są to miejsca, przypisane człowiekowi odwiecznie, które będąc za ziemi zawsze miał i które wyznaczały jego życiowa drogą, ale są to tez miejsca, które aby mogły budować człowieka, dawać mu radość, spełnienie, poczucie bycia sobą u siebie muszą być przez człowieka odkryte, zrozumiane, przyjęte. Są to miejsca najgłębszej ludzkiej twórczości, bo poprzez nie właśnie człowiek rzeźbi swój ślad w istnieniu i zaznacza swoje jedyne, niepowtarzalne, niezastępowalne miejsce. Jednak, żeby człowiek mógł się poprze te miejsca wzajemności z innymi odnaleźć i spełnić musi zrozumieć ich sens i odkryć swoja rolę w biegu zdarzeń.
To odnajdywanie siebie dzieje się na wielu płaszczyznach jednocześnie, wydarza się poprzez refleksję i poprzez ufanie własnej intuicji, odczytanie swojej drogi, wsłuchanie się w swoja własna melodię życia, odkrycie swego własnego rytmu, jakim się idzie przez życie. Te odkrycia siebie, które są chyba najgłębsza wewnętrzną twórczością dzieje się powoli i potrzebaerpliwości i wiele zaufania sobie i samemu życiu,żeby odkryć to, co najważniejsze. Przyjrzyjmy się bliżej tym miejscom spełniania się człowieka we byciu z innymi.
DOM
Jest to pierwsze, podstawowe miejsce człowieka, poprzez które określa on to, kim jest, odnajduje własna tożsamość. W domu człowiek odnajduje się w najważniejszych relacjach swojego życia – jako dziecko, jako mąż, czy żona, jako ojciec i matka. Dom jest miejscem, którym człowiek czuje się bezpiecznie, czuje się „sobą u siebie”, gdzie może odpocząć i śmiało wyrazić prawdę o sobie bez lęku, będzie wyśmiany.
Tak wygląda mit, ideał domu. Ale czy tak dom wygląda naprawdę? Czy człowiek wracający po chorobie do budowania na nowo swego życia nosi w sobie takie wspomnienie domu? Czy taki dom potrafi budować?
Jeżeli wyjście człowieka z choroby próbowałam opisać jako wyjście z kryjówki, w której był zamknięty – to znaczy,że zył nie w bezpiecznym i ciepłym domu, ale poruszał się w świecie pełnycm lęków, w którym nie było miejsca, takiego jak dom. A nawet, jeżeli był, był on w swej istocie jakąś karykaturą domu, czy nawet jego zaprzeczeniem. Było to miejsce, do którego nie wracało się z radością, miejsce, w którym nie odnajdywał człowiek miłości. Nie dostawał jej, ani nie potrafił jej dawać, nie potrafił się też odnajdywać w podstawowych relacjach – bycia dzieckiem, kochankiem, mężem, ojcem, dziadkiem. Nie potrafił, nie mógł. Nie tu miejsce,żeby analizować, dlaczego tak było – odpowiedzi na te pytania człowiek wychodzący z kryzysu ma już za sobą, wieże czegoś brakowało jemu i jego bliskim, że nie potrafili być dla siebie wzajemnie bliscy, że ale, duma, poczucie niezrozumienia i zranienia były większe silniejsze, niż miłość, niż chęć dawania, chęć dzielenia się wzajemnie swoimi nadziejami, niż chęć podejmowania cudzych ciężarów. Własne ciężary przytłaczały i nie pozwalały dostrzec niczego innego poza własnym cierpieniem, poczuciem niespełnienia, samotności, bycia niezrozumianym i w końcu odepchniętym poza granice domu. Być wypchniętym poza granice domu, to straci swoje podstawowe miejsce na świecie. Jak można je odzyskać?
Kluczem do tego wydaje się być określenie na nowo swoich relacji z ludźmi, określenie się w relacji podmiotowej – Ja i Ty. Z pomocą dla odkrycia tych zależności przychodzi nam filozofia spotkania, filozofia dialogu, którą tworzyli współcześnie Marin Bubek, Emanuel Levinas, a jej najwybitniejszym przedstawicielem w Polsce jest – wspominany już wielokrotnie w tym tekście- Józef Tischner. Poprzez relację Ja –Ty odsłaniającą się i spełniającą w podstawowych miejscach ludzkiej egzystencji uda się nam dotrzeć do jej istotnych sensów i odróżnić miejsca twórczości i spełnienia od miejsc rozpaczy, odmowy wzajemności, które niczego w człowieku nie budują, atak wiele niszczą, czasem bezpowrotnie. Mapa odkrywania sensów tych miejsc stać się może szlakiem człowieka ku odnajdywaniu, jakby Powiedział Tischner „swej „Ziemi obiecanej”, i umiejętności uciekania z miejsc, które są miejscami odmowy, odrzucenia. Może ta mapa pozwoli też znaleźć pomysł na to, jak takich złych miejsc nie tworzyć, albo umieć je naprawiać. Wszystko, bowiem wydarza się w relacji między nami – dobro i zło, dajemy sobie nawzajem szczęście, albo rozpacz, zarażamy się smutkiem, albo nadzieją, ofiarowujemy sobie obietnice lepszego życia, albo odmawiamy wzajemności, nie chcemy usłyszeć, wziąć współodpowiedzialności zamknięci w swoich nieprzeniknionych, obojętnych na innych światach. Nie słyszymy ich pytań i próśb, nie zleżany nam na udzielaniu odpowiedzi, nie chcemy podjąć wysiłku współbycia z innymi, szanowania ich tak, jak sami chcemy szanowani, rozumienia ich tak, jak sami chcemy zrozumiani, obdarowywania ich tak, jak sami przez nich chcielibyśmy być obdarowani. W tym wychyleniu ku innym ludziom, wsłuchaniu się w nich nie ma różnic na zdrowych i chorych, silnych s słabych, inteligentnych bardziej lub mniej, ładnych i brzydkich, młodych i starych – są tylko tacy, którzy chcą wejść w relację ze spotkanym człowiekiem, otworzyć się na niego, wsłuchać się – i tacy, których to nie interesuje, którzy żyją dla siebie i dla siebie umierają, który oczekują rozumienia, wsparcia, bycia wysłuchanym, a innych ludzi i cały świat postrzegają jak przedmioty, których można użyć zgodnie z aktualną potrzebą. Dla nich nie ma wzajemności, nie ma relacji, świat jawi im się nie jako miejsce współbycia z innymi, ale jako miejsce samotności i wykorzystania innych dla swoich celów. Drugi człowiek jest wtedy rywalem, wrogiem, albo prześladowcą, nie jest, „dla”, ale jest „przeciw”. Bo albo on, albo ja. Nie ma „My”, jest jeden przeciwko drugiemu a miejsca wspólnoty zostają zawłaszczane, bo tam, gdzie ja chcę być nie ma miejsca dla drugi ega, nie ma miejsca dla nas- albo ja je zabiorę Tobie, albo Ty zabierzesz je mnie. Taki świat wiecznej konkurencji, zazdrości, odziania i odpychania ze swoich miejsc innych w końcu staje się światem samotności i rozpaczy, gdzie ma wytchnienia i odpoczynku od walki, od ciągłego napięcia, walki o „swoje”, nerwowego czuwania żeby ktoś mnie nie „posiadł”, nie odebrał mi podstępem, tego, co wywalczyłem takim świecie wojownik o swoje przeciw innym musi w końcu polec wyczerpany walką, ściskając w ręku resztki swoich dóbr z tak straszliwym wysiłkiem zdobytych. Wojownik o tylko własna sprawę ginie nie zaznawszy wcześniej radości i umiejętności cieszenia się swoimi miejscami, bo nie ma z kim tej radości dzielić, ginie nie zasmakowawszy spełnienia i smaku dojrzałych owoców swego życia, bo ciągłe poczucie zagrożenia i konieczność czujności bez zasadzkami wrogich obcych odbiera mu smak i poczucie sytości, radość obfitowania.
Dom jako miejsce spotkania podmiotu z innymi bliskimi ludźmi staje się miejscem dobrego schronienia, miejscem odpoczynku, budowania miłości i przyjaźni. Może on się nim stać, kiedy znajdzie się w nim miejsce, własne miejsce dla mnie i dla innych. Jeśli nie żadając podporządkowania, i nie rozdając wcześniej wymyślonych ról, w których domownicy powinni się zmieścić wzajemnie pozwolimy sobie być. „Pozwolić być” znaczy tu pomagać wzrastać w miłości, w dojrzewaniu, w spełnianiu się w byciu córką i żoną, matką i kochanką, synem, mężem, ojcem. Być sobą dla siebie wzajemnie, dzięki sobie i przez siebie. Wsłuchując się w swoje własne i innych potrzeby, pragnienia, tęsknoty i ból, i szuka się sposobów ich ukojenia, zaradzenia im. to wzajemne skupienie na sobie może stać się najlepszym lekarstw i najtrwalszym sposobem budowania własnego „ja”, które nigdy nie jest „ja” samotnym, wyizolowanym, odciętym od relacji. Nie jest monadą bez okien, jak mawiał Leibniz. Zaprzeczanie temuż człowiek zawsze, nawet, jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy, nawet, jeśli nie chce – jest przez całe swe życie w sieci różnorakich relacji, które go stanowią, kształtują, budują, albo niszczą – jest zaprzeczaniem realnej, egzystencjalnej sytuacji człowieka na tej ziemi i zawsze prowadzić musi do choroby i patologii społecznej.
Ten świat relacji tworzy się w domu. Niego człowiek wychodzi lepiej lub gorzej przygotowany na spotkania z innymi ludźmi. To właśnie dom stwarza sytuacje pierwotne otwartości, bądź zamknięcia na drugie „ty” wychodząc z domu w świat szczęśliwie powielamy to, czego nas nauczył, lub musimy, leczyc się z ran, które zadali nam, na ogół nieświadomie najbliżsi.
Wracając po chorobie do normalnego życia wracamy do świata relacji z drugimi. Na nowo odbudowujemy związki z najbliższymi. Jednak nie tylko - wracamy do miejsca pracy, czy tez wchodzimy w nowe relacje służbowe, odnawiamy związki duchowe – z Bogiem, czy z absolutem, z siłami potężniejszymi, niż my sami, na nowo przejmujemy dziedzictwo po naszych przodkach, czyli na nowo odbudowujemy, czy oczyszczamy relacje ze zmarłymi, z tymi, których już nie ma wśród nas, ale którzy żyją w nas – w naszych wspomnieniach, w tym, co w nas i miedzy nami po sobie zostawili. Jak oczyszczać relacje? Jak wchodzić w nie na nowo?
PRACA
Świat relacji, jaki wyznacza miejsce pracy to spotkania ze współpracownikami i tymi, którym nasza praca ma służyć. Zawsze pracuje się z kimś i dla kogoś. To „z kimś „ nie może znaczyć jedynie „obok”. Relacja współpracy jest związkiem z życiu człowieka bardzo ważnym, może być twórcza, wspierająca się wzajemnie, dodająca skrzydeł, inspirująca, potwierdzająca „ja” w wielorakich rolach społecznych, jakie przynosi odnalezienie siebie i swojego miejsca na ziemi, można powiedzieć – swojego powołania poprzez ukochaną pracę. Może być to relacja, która pomaga odnaleźć i rozwinąć indywidualne talenty i możliwości, poznać samego siebie na nowo, inaczej, dzięki zainteresowaniu i potwierdzeniu ze strony współpracowników i tych, dla których się pracuje. Twórcze spotkania w relacji współpracy odgrywają w życiu człowieka ogromna rolę i czasami SA podstawowymi związkami, poprzez które człowiek realizuje sam siebie. Istotne znaczenie maja tez związki z tymi, dla których się pracuje, dla lekarza SA to pacjenci, dla nauczyciela – uczniowie, dla pisarza czy dziennikarza – czytelnicy, dla aktora – widzowie. W świecie pracy człowiek odnajduje się we wspólnocie tych, wśród, których pracuje i tych, dla których pracuje. Pozwala mu się to na nowo głęboko zakorzenić w świecie, odnaleźć więzi społeczne, określić swoje miejsce w grupie. To zakorzenienie w miejscu pracy jest drugim obok zadomowienia podstawowym pragnieniem człowieka, bez tych dwóch wymiarów życia, bez potwierdzenia w nich i poprzez nie – bardzo trudno jest wracać do normalnego życia. Nie wiem, czy w ogóle jest to w pełni możliwe.
Jednak obok możliwości spełniania się, odkrywania samego siebie i potwierdzania się poprzez prace i w relacjach ze współpracownikami istnieje możliwość takiego kształtowania stosunków pracy, które nie będą twórczością dla człowieka, ale staną się jego przekleństwem. Miejsce pracy stanie się katorgą i zamiast wzbogacać będzie niszczyć. Kiedy praca może stać się doświadczeniem toksycznym?
Kiedy z relacji spotkania i wzajemnego potwierdzania się odkrywania na nowo – stanie się miejscem walki i rywalizacji? Jest to sytuacja, kiedy praca nie przynosi żadnej satysfakcji, jest wyłącznie wyścigiem szczurów o to, kto wydajniej, szybciej, dłużej jest w stanie pracować. Kto jest silniejszy i lepszy? Taka praca nie wykorzystuje indywidualnych cech i talentów pracowników, ale ujednolica wszystkich w pogoni do jednego celu, każdego oceniając według takich samych kryteriów. Jest to praca, która odrzuca więzi twórczej współpracy a na to miejsce proponuje relacje panowania i poddania. Twórczość zastąpiona jest siłą i przeliczalna wydajnością. Ludzie walczą ze sobą o wpływy, o pieniądze o władzę. Tym, co najistotniejsze staje się zdobycie prawa do rozkazywania innym, podstawową umiejętnością zdolność dobrego „stawienia się” i wyczuwania fluktuacji sił i zmieniających się sfer wpływów i koterii. Taka praca staje się miejscem zniewolenia i katorgą, traci swój podstawowy sens, jakim jest odkrywanie się i spełnianie we współpracy z innymi podobnie myślącymi i poszukującymi współpracownikami. Praca toksyczna, praca bez sensu, gdy nie widzi się żadnych realnych owoców swoich trudów, albo ma się poczucie, że są one dla innych nieważne, niedocenione – jest pracą, która niszy, a nawet może zabić człowieka. Taka zła praca staje się źródłem wypalenia zawodowego, które w swej istocie nie jest niczym innym, jak tylko niemożliwością czerpania sił i energii ze swego trudu. Zmęczenie nie przynosi radości, ani satysfakcji spełnienia. Praca niedoceniona to także praca źle, niesprawiedliwie płatna, taka, poprzez którą człowiek czuje się „niedoceniony”, czy źle materialnie oceniony.
Jednak temat pracy i stosunków w niej panujących jest ogromnie szerokim zagadnieniem samym w sobie i wychodzi daleko poza potrzeby tekstu, dlatego tu jedynie pozwalam sobie zaakcentować ten tak istotny dla egzystencji człowieka problem.
BÓG
Rozumienie tego, kim w życiu człowieka jest Bóg, czy jakkolwiek inaczej nazwana nadprzyrodzona siła większa i wyższa od nas samych i od rzeczywistości, w jakiej żyjemy jest niezwykle istotne dla wychodzącego z choroby człowieka. Znaczenie roli Siły wyższej może mieć konstytutywny sens w procesie zdrowienia i odnajdywania się na nowo w relacjach i w świecie. Pytanie podstawowe brzmi: Kim dla Ciebie jest Bóg? Jaka rolę odgrywa w Twoim życiu? Odpowiedź na to pytanie odsłania nam tajemnicę człowieka – jego rozumienie siebie samego, innych ludzi, pozwala zrozumieć podstawowe idee, wokół których kształtuje on swoje życie i sposób, w jaki je interpretuje, próbuje zrozumieć. Można by powiedzieć – „powiedz mi, jaki jest Twój Bóg, a powiem Ci, kim jesteś”. Odsłonięcie twarzy Boga jest odsłonięciem twarzy człowieka, który w niego wierzy i wzywa Go, szuka Go i modli się do Niego. Spotkanie z Bogiem jest kolejnym ważnym spotkaniem na drodze czlowieka. Jest to zawsze spotkanie z Kimś, jak powie francuski filozof Emmanuel Levinas – zupełnie Innym, różnym ode mnie. To jak zrozumiem tę inność określi moje miejsce na ziemi i inne relacje, które buduje. Czy Bóg jest kimś bliskim, przyjacielem, który mieszka w moim wnętrzu i rozumie mnie lepiej niż ja sam rozumiem siebie, czy tez jest moim sędzią, sprawiedliwie i bezlitośnie zapamiętującym i rozliczającym moje przewinienia? Czy mogę Go kochać i z nadzieją czekać na Niego, czy raczej bać się tego spotkania, kryć się przed wzrokiem oceniającego mnie Boga? Czy śmierć jest kresem ziemskiej żmudnej wędrówki, czy tez jest cos dalej, cos, co jest ważniejsze niż to tu i teraz? Czy to, co czeka nas po śmierci ma być moim niebem czy piekłem- najwyższym, utęsknionym spełnieniem czy wieczna rozpaczą i bólem? Ma stać się Ziemia Obiecaną, jaka ludzki świat nigdy do końca być nie może, czy ziemia jałową, „ziemia odmówioną”, ziemią przeklętą?
Od odpowiedzi człowieka na wszystkie te pytania zależy jego nadzieja i jego otwartość na życie, na przyszłość, na odsłaniające się przed nim horyzonty, wreszcie na drugiego człowieka, który razem z nim idzie przez życie.
Człowiek odpowiadający na te pytania może sam siebie postrzegać jako wybranego, szczególnie kochanego, przeznaczonego do wielkich rzeczy, albo jako kogoś, kto się nie liczy, jest na marginesie życia, a przyszłość może mu przynieść jedynie dalszą udrękę. Bóg, świat i inni ludzie dla niego nie – zwiastunami nadziei, ale źródłem łez i cierpienia. Więc nie może ich kochać, otwierać się na nich, tęsknić za nimi, ale musi się ich obawiać, schronić przed nimi, uciekać. Sa bowiem jego wrogami, przeciwnikami w walce o byt, a nie sprzymierzeńcami i towarzyszami wspólnej wędrówki. Wtedy człowiek pragnie odwetu, zadośćuczynienia za realne, bądź wyimaginowane krzywdy na rodzinie, na współpracownikach, wreszcie na samym Bogu. Bóg może się także jawić jako Siła, z którą można się sprzymierzyć w walce przeciw innym. W walce o własną, tylko własną – nie-dialogiczną prawdę i sprawiedliwość. Jest to jednak wtedy prawda i sprawiedliwość, która nie jest „dla” nas, ale jest to moja prawda i sprawiedliwość będąca moja bronią – przeciw innym. W taki właśnie sposób wraca się do kryjówki, czy inaczej do swej oblężonej twierdzy. Pełnej zasadzek, pułapek i wałów obronnych. Koło może się zamknąć. Człowiek wychodzący z choroby ku normalnemu życiu może wrócić do bliskich i do świata, odnaleźć dom, prace i wsparcie kochającego go Boga.
Jednak nie zawsze tak musi być – powrót może się nie udać, może zaowocować jeszcze większym cierpieniem i izolacją, ucieczką w niebyt. Od czego zależy sukces bądź porażka powrotu po chorobie?
Czynników składających się na to jest wiele.Nie jestem kompetentna, by analizować je wszystkie, zasadnicza role odgrywa tu bez wątpienia odpowiednie poprowadzenie pacjenta przez zajmujących się nim lekarzy, całościowe spojrzenie na organizm, łączenie przyczyn i skutków i leczenie przede wszystkim tych pierwszych.
Patrząc na proces zdrowienia człowieka od strony etycznej, czy zgoła metafizycznej wydaje się, że najważniejszy jest tu obraz samego siebie, jaki jest w stanie w trakcie powrotu do zdrowia odczytać chory. Jest to obraz jego samego i ludzi, którymi wiążą go najgłębsze, konstytutywne relacje jego życia. Jak wielka jest jego nadzieja i pragnienie zdrowia i miłości, która chce dawać i przyjmować? Oraz to, z jaką odpowiedzią na swe potrzeby spotka się ze strony drugiego człowieka i Boga, i jak będzie potrafił je odczytać – ku ocaleniu siebie, czy ku zapadaniu się w rozpacz...