Fundacja IMJT Fundacja IMJT
wersja językowa: Fundacja IMJT Fundacja IMJT 
Strona główna  »  Wojciech Bonowicz  »  Wojciech Bonowicz "Praca nad ludzką nadzieją"

Wojciech Bonowicz "Praca nad ludzką nadzieją"


Jest to zmieniona wersja odczytu przedstawionego w ramach konferencji „Wyzwania współczesnej humanistyki” zorganizowanej w dn. 27-28 września w Międzyzdrojach przez Wyższą Szkołę Humanistyczną TWP w Szczecinie.

„Kiedy patrzę na moją robotę jako księdza i filozofa, wtedy łapię się na tym, że przez te kilkadziesiąt lat pracowałem głównie nad ludzką nadzieją” – mówił w 1995 roku ks. Józef Tischner w rozmowie z Jackiem Żakowskim. „Nad miłością innych człowiek nie pracuje, bo każdy sam musi pracować nad swoją własną miłością. Prawdę powiedziawszy, nad wiarą też nie ma co pracować, bo to jest łaska Boża, albo komuś dana, albo – niestety – nie dana. Natomiast nad ludzką nadzieją od przedszkolaka, ucznia, aż do dorosłego w rozmaitych sytuacjach, na rozmaitych życiowych zakrętach wciąż trzeba pracować”.
Nadzieja to jedno z kluczowych pojęć w słowniku ks. Tischnera. Sformułowanie „praca nad nadzieją bliźniego” pojawiło się w jego tekstach po raz pierwszy w 1975 roku, w tytule artykułu poświęconego wychowaniu religijnemu i wartościom, jakie chrześcijaństwo ma do zaproponowania współczesnemu światu. Zarysowanej w nim filozofii wychowania nadał później autor sens ogólniejszy. W jednym z najważniejszych – i wciąż aktualnych – rozdziałów Etyki solidarności, poświęconym wychowaniu, napisał: „Praca wychowawcy jest przede wszystkim pracą nad nadzieją człowieka”.
Ryzyko powiernictwa
Stwierdzenie to, wyrwane z kontekstu, brzmieć może dosyć enigmatycznie. O jakiej nadziei tu mowa? O nadziei na co? Czy chodzi o konkretnie ukierunkowaną nadzieję? Czy może raczej o pewien sposób bycia, o postawę, która byłaby zaprzeczeniem beznadziejności, rezygnacji, niewiary w sens jakichkolwiek wysiłków? A jeżeli tak, to czego należałoby oczekiwać od wychowawcy? Czy ma on być tym, który przede wszystkim daje wsparcie, pociesza, dba o zachowanie emocjonalnej równowagi wychowanka?
Z pewnością chodzi tu o coś więcej niż tylko emocjonalną równowagę. Wspomniany rozdział, a także inne wypowiedzi ks. Tischnera na ten temat wskazują, że miał on na myśli rodzaj zasadniczego życiowego zobowiązania. Tischner nazwał to zobowiązanie „powiernictwem nadziei”. Wychowawca to ten, komu można „powierzyć swoją nadzieję”, w kim można znaleźć oparcie nie tylko emocjonalne, ale przede wszystkim egzystencjalne. Co stanowi fundament takiego oparcia? Mówiąc najprościej: przekonanie, że dla wychowawcy jestem „kimś”, jestem „coś wart”. A to może się wyrazić tylko przez zaufanie płynące z jego strony. W ten sposób dochodzi do wymiany aktów zaufania: każda ze stron ufa, bo i jej zaufano. Obie zobowiązują się do wierności. Wierność jest „kluczową zasadą wychowania”. „Tutaj nie wolno zdradzać – nie wolno pod żadnym pozorem” – czytamy w Etyce solidarności. „Więzów powiernictwa nadziei zrywać nie wolno. To grozi rozpaczą. Czują to wychowawcy, wiedzą o tym dobrze wychowankowie”.
„W tej relacji” – powiada w innym miejscu Tischner – „tkwi głęboka aksjologia. Można powiedzieć, że krystalizuje się w niej aksjologiczne >>ja<< wychowanka, który zostaje w czymś doceniony – często w tym, czego sam w sobie nie docenia – oraz >>ja<< wychowawcy, który jest gotów
narazić siebie za wychowanka i stanąć w jego obronie, gdy zajdzie taka potrzeba”. Obie strony relacji podejmują ryzyko: wychowawca może zawieść tę najważniejszą nadzieję wychowanka, wychowanek może nadużyć zaufania wychowawcy. Jedna strona może zacząć wykorzystywać drugą, może udawać wierność, ukrywając swoje prawdziwe przekonania, może wreszcie odwrócić się, odejść, a nawet splunąć z pogardą. „Jeśli to powiernictwo załamie się, cios idzie bardzo głęboko. Wtedy to aksjologiczne >>ja<< człowieka staje pod znakiem zapytania” – podkreśla Tischner. To tak jakby się usłyszało: „Jesteś dla mnie nikim”. Opisana więź ma bowiem w sobie coś absolutnego. „Jeżeli dla ciebie jestem nikim, to dla kogo będę kimś?”
Ryzyko jest więc ogromne. Nic dziwnego, że podobne zobowiązanie wydaje się ponad siły człowieka. Ale czy rzeczywiście jest ponad jego siły? Brak relacji powiernictwa w zasadzie uniemożliwia wychowanie, a patrząc szerzej – uniemożliwia zbudowanie czegokolwiek trwałego między człowiekiem a człowiekiem. Mówiąc językiem ks. Tischnera: tylko wędrując od człowieka do człowieka, nadzieja naprawdę „pracuje”...
Akuszer prawdy
Wychowanie byłoby więc wprowadzaniem w horyzont nadziei. Nie jest to – jak widać z powyższych rozważań – nadzieja bezprzedmiotowa. Jest to nadzieja na wierność. Czy tylko? We wspomnianym rozdziale Etyki solidarności poświęconym wychowaniu czytamy: „Każdy z nas miał z pewnością jakiegoś wychowawcę. Co mu zawdzięcza? Myślę, że nie odbiegnę od prawdy, gdy powiem: przebudzenie. Najpierw szliśmy przez życie nie wiedząc, o co naprawdę w życiu chodzi, jakby w półśnie. Głos wychowawcy wyrwał nas z tego snu. Resztę trzeba już było zrobić samemu. Sokrates przyrównał pracę wychowawcy do zabiegów położnej, która pomaga matce przy porodzie. Dzięki pracy wychowawcy rodzi się w duszy człowieka jakaś prawda. Prawda ta staje się siłą człowieka. Wychowawca prawdy tej nie stwarza, jak położna nie stwarza dziecka. On tylko pomaga, dołączając do wysiłków człowieka swój wysiłek. Mimo to jego pomoc okazuje się często niezbędna – cenna, jak cenne jest ludzkie istnienie”.
Ks. Tischner powracał do tego obrazu wielokrotnie: wychowawca nie jest tragarzem prawdy, lecz jej akuszerem. Znów możemy zapytać: o jakiej prawdzie tu mowa? Prawd dotyczących fizyki, matematyki, biologii czy historii człowiek zasadniczo nie odkryje sam z siebie, musi o nich usłyszeć z ust nauczyciela. Chodzi więc raczej o jakąś prawdę prawd: Kim jest człowiek? Jaki jest sens jego życia? W jaki sposób ten sens odkryć lub go nadać? Co naprawdę ma wartość? Które wartości są absolutne, a które relatywne? Wychowawca uczy stawiania pytań. Czy jego zadaniem jest również podsuwać gotowe odpowiedzi? Raczej powinien dążyć do tego, by na te najważniejsze pytania wychowanek odpowiedział własnym życiem. To zaś nie jest możliwe, jeżeli sam wychowawca nie potrafi odpowiadać na nie w ten sposób. „Wartości nie leją się na nas z góry, jak woda z flaszki” – mówił Tischner. „One także wymagają od nas wyboru. Życie podsuwa pewne wartości, ale od człowieka zależy, czy je dostrzeże, zrozumie, czy będzie je pielęgnował...”. Wychowawca – przez własny przykład – staje się akuszerem mądrych wyborów dokonywanych w świecie wartości.
Praca wychowawcy jest więc także pracą nad ludzką nadzieją na prawdę, na życie w prawdzie. Człowiek chce znać swoje możliwości i swoje ograniczenia, chce rozumieć, co dzieje się między nim a innymi ludźmi, chce wiedzieć, co dla czego warto poświęcić. Wedle koncepcji sokratejskiej, nie należy „wsadzać” tej wiedzy do wnętrza człowieka, trzeba raczej starać się ją z niego „wydobyć”. W
ostateczności może się jednak okazać, iż – „wiem, że nic nie wiem”. Wówczas istotne jest – powiada Tischner – że „na marginesie tej niewiedzy rodzi się przeżycie myślenia. Myślenie to przedziwna zdolność człowieka. Człowiek czuje się wyróżniony i podniesiony. Jakby jakieś światło w nim zaistniało. Dzięki myśleniu widzi, że ma wokół siebie wiele dróg. Jest >>wyzwolony<< z niewoli czasu i miejsca”. Budząc nadzieję na prawdę, budzimy w człowieku myślenie. A budząc myślenie – budzimy samego człowieka.
Wyzwolenie z lęku
Ale człowiek dochodzi do prawdy o sobie nie tylko na drodze myślenia. Jest droga Sokratesa – mówił w jednym z wykładów ks. Tischner – i jest perć Sabały. Jan Krzeptowski Sabała od małego czuł w sobie „chętkę do strzylanio”. „Jeszcze nie wiedział dokładnie, w co będzie strzelał, ale wiedział, że jeśli się nie nauczy strzelać i przy okazji narażać się na to, że sam zostanie zastrzelony, to grozi mu niewola”. Dla Sabały kluczem do „stania się człowiekiem” było doświadczenie wolności i szczególnego albo-albo: „Abo mie zabijom, abo ja kogosi...” . Tischner patrzył na przypadek Sabały przez okulary Hegla: ten, kto nie zaryzykuje własnym życiem w obronie wolności, w duszy zawsze będzie niewolnikiem. „Tylko ci są naprawdę wolni, którzy wiedzą, że wolność jest cenniejsza niż życie”. Autor Nieszczęsnego daru wolności wielokrotnie wspominał, jak wielki respekt czuł w dzieciństwie wobec kolegów, którzy mieli za sobą podobne doświadczenia. „Byle co nie mogło ich już przestraszyć” – opowiadał. „W normalnym życiu, w czasach pokoju, wyraża się to gotowością do poświęcenia życia dla jakiejś Sprawy. (...) Kto nie ma Sprawy, dla której żyje, bardzo boi się umrzeć. Świadomość Sprawy porządkuje lęki”.
Obok nadziei na wierność i nadziei na prawdę zjawia się więc także nadzieja na wyzwolenie z lęku. Wychowanie ma pomóc człowiekowi nie tylko się „narodzić”, ale również „umrzeć”. Jesteśmy tu blisko biblijnej metafory umierania jako nowych narodzin. Człowiek, w którym umarło jego zalęknione, niepewne własnej wartości „ja”, staje się nowym człowiekiem. Jest to jednak o tyle trudne, że na co dzień „wychowanie w ogromnym stopniu polega na manipulowaniu strachem”. W rozmowach z Dorotą Zańko i Jarosławem Gowinem Tischner wspominał, że jego seminaryjni koledzy (z których część przyszła do seminarium „z lasu”) „śmiali się, że jak byli dziećmi, straszono ich >>dziadem<<, potem, jak podrośli – dyrektorem, a teraz straszą ich księdzem rektorem”. Myślę, że każdemu z nas podsuwano w życiu pod nos rozmaite tego rodzaju strachy. Tymczasem chodziłoby o to – mówił Tischner – żeby wyprowadzić człowieka ze świata lęku i wprowadzić go do świata odpowiedzialności. Pokazać mu rozmaite obszary, na których może wypróbować własną odwagę. „Tropem wychowania musi stać się idea wyzwolenia”.
„W ten sposób” – podsumowywał cytowany wyżej wykład – „mamy przed sobą dwie drogi wychowania do >>stania się człowiekiem<<. Jedna to droga sokratejska, która wiedzie poprzez myślenie. Druga to droga góralsko-heglowska, która wiedzie poprzez >>chętkę do strzylanio<<. W pierwszym przypadku wychowawca jest jak lekarz-położnik, który pomaga przy porodzie. Kim jest w drugim przypadku? Nie odpowiem dokładnie na to pytanie. Powiem tylko tyle: nie jest nauczycielem przysposobienia wojskowego. Do tego dodam: czasem może stać się także tym przeciwnikiem wychowanka, dzięki któremu tenże wychowanek – raczej: niewolnik – może ćwiczyć celność strzału, odwagę i gotowość do poświęcenia życia. Tak, tak, wydaje się, że po zniesieniu pańszczyzny tylko nauczyciel pozostał uczniom jako obiekt walk o wyzwolenie”.
Tischnerowska filozofia wychowania nie daje odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie rodzi współczesna sytuacja rodziny i szkoły, ale znakomicie pokazuje, jak daleko sięga odpowiedzialność
wychowawcy. Można się przestraszyć tej odpowiedzialności. Można się przestraszyć wymagań, które niesie, i ryzyka, które jest z nią związane. Myślę, że dziś wielu z nas nosi w sobie taki strach. Rodzice chcieliby zdjąć z siebie przynajmniej część odpowiedzialności za własne dzieci, a nauczyciele – za uczniów. W głębi serca wielu czuje, że to nie jest w porządku. Ks. Tischner pisał: „wychowują jedynie ci, którzy mają nadzieję”, „wychowują, kształtując nadzieję wychowanków”. Zarzucano mu, że sięga po pojęcie nadziei zbyt często, za łatwo... Czy słusznie? Czy nie jest tak, że kiedy przestajemy mówić o nadziei, rzeczywiście zaczyna jej brakować? Mowa o nadziei budzi nadzieję z uśpienia.
Wychowanie pojęte jako praca nad ludzką nadzieją – nadzieją na wierność, na prawdę, na wyzwolenie z lęku i odpowiedzialność – to trudny program. Ale tak naprawdę nie ma innego programu.
 



Polecamy również

Praca nad ludzką nadzieją Wojciech Bonowicz
Od Boga filozofów do obecności Boga Jan Andrzej Kłoczowski OP
Europa po góralsku Łukasz Tischner
Solidarność dziś Antoni Szwed
Fundacja IMJT Fundacja IMJT
Dofinansowano ze środków Programu Archiwistyka Społeczna.
Fundacja IMJT
strony internetowe Webstar & PelcIT