Fundacja IMJT Fundacja IMJT
wersja językowa: Fundacja IMJT Fundacja IMJT 
Strona główna  »  dr Anna Karoń-Ostrowska  »  Anna Karoń-Ostrowska "Księdzu Profesorowi – nie na pożegnanie"

Anna Karoń-Ostrowska "Księdzu Profesorowi – nie na pożegnanie"

Więź 8 (502) 2000

Każdemu daj śmierć jego własną, Panie.
Daj umieranie, co wynika z życia,
gdzie miał swą miłość, cel i biedowanie.

Rainer Maria Rilke



Ten fragment wiersza Rilkego często cytował ks. Józef Tischner przy okazji różnych pożegnań, tych największych i najboleśniejszych. Próbował w ten sposób z doświadczenia umierania odczytywać człowieka i jego życie. Lubił też wracać do Heideggerowskiej metafory życia jako melodii, której sens i wartość możemy zrozumieć dopiero wtedy, gdy przebrzmią ostatnie akordy. Wtedy dopiero wiadomo, czy była to piosenka, hymn czy symfonia.

Czy można zrozumieć Tischnera poprzez jego umieranie?.

Któż z nas, patrząc bardzo po ludzku, mógł się spodziewać, że ten roześmiany góral, zachwycony i zdawałoby się zachłystujący się urodą życia i świata, będzie umierał tak długo i tak okrutnie - z wielką pokorą, nadzieją i w wielkim posłuszeństwie woli Boga? Miłosierdzie Chrystusa odkrywał, paradoksalnie, w swym straszliwym cierpieniu, powoli ogołacany z wszystkiego, co było darem, talentem i siłą. Nie, on nie umierał jak Hiob, umierał jak kapłan, rozpięty na krzyżu cierpienia trzy lata. Z tego krzyża nauczał o Bożym Miłosierdziu, o nadziei, która zawieść nie może, o ludzkim heroizmie w obliczu śmierci. Nauczał już nie tylko pięknem swego słowa i myśli - nauczał sobą.

Prawdy tego ostatniego, tak długiego i największego Twego wykładu już nikt nie może zakwestionować, Księże Profesorze!

Umierał, myśląc o tych, których pozostawia. To nie my Go pocieszaliśmy, to On nas pocieszał, gdy przychodziliśmy do Niego przez te ostatnie lata. Przychodziliśmy zrozpaczeni, że może widzimy Go po raz ostatni i przerażeni ogromem Jego cierpienia. Wiedział o tym i oswajał nas ze swoim umieraniem, ze śmiercią - tak obcą, inną i tak ludzką, własną. Mówił, że go nie boli, a kroplówki przynoszą mu tylko natchnienie do pisania. Potem już tylko pisał, że to nie jest straszne - nie gadać.

I był wdzięczny do końca. Bycie wdzięcznym stanowiło bardzo istotny rys Jego osoby. Był wdzięczny Bogu-Stwórcy za życie, za piękno świata, którym umiał się tak cieszyć, był wdzięczny ludziom za myśl, słowo, śpiew, za ich własne piękno i dobroć. Podobał mu się świat, podobał mu się człowiek, podobało mu się życie. Jego zachwyt światem i życiem miał w sobie pamięć Boskiej radości i ten uśmiech Boga nad stworzeniem z Księgi Rodzaju: wiedział, że było dobre. Jego śmiech był wyrazem wdzięczności, wiara w człowieka - też.



Nie znosił "mistrzów podejrzeń" i "świadomości nieszczęśliwej", lamentów nad współczesnością, tak jakby radość życia była chrześcijańskim obowiązkiem. Wierzył ludziom z heroiczną naiwnością, był duszpasterzem ludzkiej nadziei, pasterzem zabłąkanych owiec, a nie tych, które mocno trzymają się stada.

Sam, zresztą, był człowiekiem, który zawsze przychodzi "skądinąd" - obcy wśród swoich. Syn nauczycieli, zaczytujący się od dzieciństwa w wielkiej literaturze, spędził dzieciństwo ze swoimi góralskim rówieśnikami posługując się biegle dwoma językami: polskim i góralskim. Filozof wśród księży, ksiądz wśród filozofów, duszpasterz wśród szukających i wątpiących, góral wśród europejskich intelektualistów i "profesor" wśród swoich ukochanych górali, którzy kochali go miłością prostą i czystą, wolną od pytań - ale czy rozumiejącą w pełni? Zresztą, kto go rozumiał w pełni? Wymykał się schematom i definicjom, tak samo jak odrzucał je w swoim własnym filozoficznym myśleniu.

Czy my, Jego studenci i współpracownicy, których wybrał i nazwał "swoimi uczniami", rozumieliśmy Go? Ofiarował nam tak wiele z siebie w latach osiemdziesiątych, w czasie, gdy tworzył Wydział Filozofii Papieskiej Akademii Teologicznej. Był naszym Mistrzem i Przyjacielem, otwierał przed nami wielki świat dramatu myśli i poszukiwań, uczył rozbijać stare struktury, dodawał odwagi do stawiania trudnych i bolesnych pytań. Prowokował, zmuszał do samodzielności i zostawiał czasem na ruinach starego myślenia, pełnego banału. Sekundował naszym poszukiwaniom rozwiązań i dodawał odwagi.

Wsłuchiwał się z powagą w nasze często bełkotliwe pytania i tezy. Odpowiadał i podpowiadał rozwiązania. Ale miał też odwagę mówić "nie wiem" i miał odwagę przepraszać. Ksiądz Profesor Józef Tischner, chociaż wielu ludziom, którzy go nie znali, wydawał się dumny, hardy i bardzo pewny siebie - był człowiekiem wielkiej pokory. Nie lubił polemik i nie umiał ich prowadzić. Zastanawiałam się długo, dlaczego. Wreszcie zrozumiałam. Tischner rozróżniał dwa rodzaje pytań - pytanie Zachariasza, pełne wątpienia, podważające prawdę słów, oraz pytanie Maryi - ufne i poszukujące zrozumienia. Nazywał je pytaniami nierzetelnymi i rzetelnymi. Odpowiadał z wielkim zaangażowaniem na te drugie. Na te, które chciały zaprzeczać i zaczepiać - odpowiadać nie potrafił i nie chciał.

Swoją podatność na zranienie zasłaniał żartem, czasem ironią. Dla niektórych, niestety, bardzo skutecznie.



Dotknięty chorobą, odsłonił siebie w rozmowach-wyznaniach, w książce "Przekonać Pana Boga". Swój filozoficzny testament zostawił, kończąc "Spór o istnienie człowieka". Każdemu ze swych bliskich zostawił jakiś gest, spojrzenie, słowa zapisane na karteczce. Żegnaliśmy Go długo i On się z nami długo żegnał.

Kiedy 2 lipca w Łopusznej rozstawał się z nami na krótką chwilę dzielącą nas od wieczności, powietrze drgało od przejmującego góralskiego śpiewu: "Ksiądz Tischner zaginął, imię nie zaginie".

Po skończonych uroczystościach z małą grupką Jego uczniów rozpaliliśmy ognisko na polanie, która była świadkiem wielu naszych spotkań z Nim. Czuliśmy, że jest to jeszcze jedno spotkanie, które nam ofiarował. Był z nami w tę noc przy ognisku - po raz pierwszy bez Niego. I zostanie. Zrozumieliśmy, że być wiernym uczniem Tischnera to znaczy zdobywać się na odwagę heroicznego myślenia i bycia, na stawianie pytań ryzykownych i koniecznych, które budzą z letargu samozadowolenia - pytać od siebie, ale i od tych, którzy nie odważają się pytać.

Są spotkania, w których nie ma rozstania. Czas i przestrzeń są wobec nich bezsilne. Ksiądz Tischner twierdził, że jednym z najważniejszych słów w dramacie spotkania jest słówko: "Do widzenia". A więc: do widzenia, Księże Profesorze!.

Czytaj również: Zbigniew Stawrowski "Patron dobrej myśli"
 



Polecamy również

Praca nad ludzką nadzieją Wojciech Bonowicz
Od Boga filozofów do obecności Boga Jan Andrzej Kłoczowski OP
Europa po góralsku Łukasz Tischner
Solidarność dziś Antoni Szwed
Fundacja IMJT Fundacja IMJT
Dofinansowano ze środków Programu Archiwistyka Społeczna.
Fundacja IMJT
strony internetowe Webstar & PelcIT